Quiet storm Marvina Gaye’a. „I Want You” kończy 45 lat
Dzisiejszym wpisem celebruję kamień milowy „baby making music”. 15 marca album „I Want You” Marvina Gaye’a obchodzi 45. urodziny.

Jak to jest przyjść na świat po dwójce rodzeństwa, którego osiągnięcia nazywano „przełomowymi”? Kiedy w 1976 r. ukazał się „I Want You” – 14. album w dyskografii Gaye’a – wydawało się, że nigdy nie dorówna poprzednikom „What’s Going On” i „Let’s Get It On”. Gaye, już wtedy król „baby making music” (z ang. dość dosłowne określenie muzyki wprawiającej w erotyczny nastrój lub puszczanej w sypialni), bardzo płodny artystycznie, z ugruntowaną pozycją na muzycznym rynku, mógł właściwie odcinać kupony. Tymczasem wypuścił w świat pełen zmian tempa, eskapistyczny quiet storm z ukłonem w stronę disco. Nie pokochali go od razu ani zachowawczy baby boomers, nie zachwycili się nim krytycy.

W 1976 r. Czarna Ameryka masowo oglądała „Soul Train” – prowadzony przez charyzmatycznego Dona Corneliusa program muzyczny z publicznością pełną tancerzy. W programie mogły na żywo zaprezentować się i czarnoskóre gwiazdy, i debiutanci. Na dużym ekranie wciąż popularnością cieszyły się filmy z gatunku blaxploitation, w których afroamerykańscy protagoniści imponowali rozbuchaną seksualnością, siłą i niezależnością. Sprawnie posługiwali się bronią palną, zawsze trafiając do celu w rytmie soulu, funku i disco. Na małym ekranie coraz częściej pojawiali się czarni komicy (m.in. Redd Foxx, Demond Wilson), do tej pory zabawiający publiczność w zadymionych spelunach z kręgu chitlin circuit. Lata 70. w USA to też popularność afroamerykańskich sitcomów („Good Times”, „The Jeffersons” i inne), buddy movies z czarnoskórymi aktorami i komikami w rolach głównych (Richard Pryor). To Czarne Pantery, ruch Black Power i strefy wpływów czarnoskórych feministek.
„I Want You” ukazał się przed apogeum popularności disco, ale w czasie, kiedy gatunek ten coraz częściej zaznaczał swoją pozycję na soulowych płytach (m.in. „Dancing Machine” Jacksons 5 i „Never Can Say Goodbye” Glorii Gaynor). Czarne brzmienia skręcały też w stronę progresywnej psychodelii. Marvin Gaye wciąż był niekwestionowaną gwiazdą wytwórni Tamla Motown – obok Jacksons 5, The Commodores, Diany Ross i Steviego Wondera. Ten ostatni w kilka miesięcy po „I Want You” wydał „Songs in the Key of Life”, najważniejszy krążek w swojej karierze. W mainstreamie jako król „baby making music” Gaye zapisał się i do dziś funkcjonuje głównie dzięki „Sexual Healing” (1982). Jednak to właśnie mniej docenione w chwili wydania „I Want You” przetarło wiele lat później szlaki takim klasykom neo soulu jak „Voodoo” D’Angelo i „Embrya” Maxwella.
W 1976 r. termin „quiet storm” kojarzył się z prekursorską dla gatunku solową płytą Smokeya Robinsona o takim tytule. Dzięki Gaye’owi album zyskał nowego bohatera kanonu. Płyta trafiła na czwarte miejsce amerykańskiej listy Billboardu, a tytułowa piosenka na pierwsze miejsce zestawienia z R&B. Jednak nawet gdyby uplasowała się w jakichś ogonach, wciąż pisałabym o niej z entuzjazmem z kilku powodów. 11 utworów, od „I Want You” po „After the Dance” (oba singlowe), to absolutnie wyjątkowa wykładnia tego, jak budować poczucie intymności muzyką i w muzyce.
Album nie powstałby, gdyby nie utalentowany bohater drugiego planu – producent i kompozytor Leon Ware (Donny Hathaway, Quincy Jones, Minnie Riperton, Maxwell), autor wszystkich utworów na płycie. Bogata instrumentacja, jazzowe wpływy, wycieczki w stronę latynoskich brzmień oraz rozpalające zmysły teksty to nie wszystko. Rzadka jak na tamte czasy w takim kontekście disco funkowa rytmika idealnie pasuje do sensualnego cyklu, o którym śpiewał Gaye: od uwodzenia do spełnienia. Wciąż wracam do „Feel All My Love Inside” i „I Want to Be Where You Are” z partiami skrzypiec i gitary trafiającymi precyzyjnie w intonację poszczególnych fraz. Wciąż cieszę się zmianami tempa i akordów w „Soon I’ll Be Loving You Again” i miłosną suitą w „Come Live With Me Angel”. Mój faworyt to „After the Dance” w wersji instrumentalnej – fantastyczny aperitif przed wszelkiego rodzaju przyjemnościami. „I Want You” to płyta, której się nie słucha, w nią się wsłuchuje. Kompleksowa, pełna smaczków i niuansów, a przy tym bardzo spójna. Płyta, która wyprzedziła swoje czasy.
I jeszcze bonus: okładka krążka z obrazem „The Sugar Shack” autorstwa afroamerykańskiego malarza Erniego Barnesa. Wielokrotnie później omawiany i interpretowany obraz przedstawia wijący się w tańcu tłum szczęśliwych czarnoskórych ludzi. Został też wykorzystany w serialu „Good Times”. Eskapistyczna zabawa, erotyka, swoboda, bez prześladowania i dyskomfortu – taka jest okładka albumu i taki jest album, do którego wysłuchania zachęcam nie tylko w dzień jego urodzin.
Komentarze
dla mnie Marvin Gaye pozostanie w pamieci z ponizszym hitem
Marvin Gaye – Heard It Through The Grapevine (Live at Montreux)
https://www.youtube.com/watch?v=Y7dGdrP3pms
albo wspaniale duo:
1967: „Ain’t No Mountain High Enough”, Marvin Gaye & Tammi Terrell.
@ozzy – Marvin Gaye zostawił po sobie wiele wspaniałości, pozdrawiam!
Marvin Gaye to nie tylko soul lat 70, to rowniez gospel / ewangelia wedlug niego
according to Marvin G.
Jest nawet album, bardzo religijny w tresci „What’s Going On”, o ktorym mial powiedziec innemu wielkiemu artyscie R&B , soul, pop Smokey Robinsonowi: „Smoke, nie bylem tworca tego albumu, byl nim Bog”
Flyin’ High (In The Friendly Sky) —21.05.1971 Motown Records
https://www.youtube.com/watch?v=ia89aijDluk